poniedziałek, 9 września 2013

Moje motywacje do odchudzania – lepsze i gorsze dni.

Motywacje do odchudzania - lepsze i gorsze dni 

Jak zmotywować się, żeby schudnąć 50 kg

 

Już wcześniej pisałam jak trudno przyszło mi podjęcie decyzji o odchudzaniu. Przy wadze 120 kilogramów naprawdę jest potrzebny kop w tyłek, żeby się za siebie zabrać.



Z tego co pamiętam, najpierw chciałam być w stanie ubrać się w rozmiar 42, który dla mnie był praktycznie nieosiągalny. Byłam przekonana, że 42 to idealny rozmiar dla 173 cm wzrostu ( po utracie kg okazało się, że jednak dla 175 cm – kręgosłup mi się wyprostował :). Co tu dużo mówić, pewnego dnia 50 zaczęła robić się bardzo ciasna. Wiedziałam, że jeżeli przekroczę 50 to będzie już za późno.


 

Kolejną motywacją dla mnie, był fakt że byłam w szkole średniej i zapewne po jej ukończeniu będę chciała iść do jakiejś pracy czy na staż, a kto normalny zatrudni wieloryba? Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak szybko będą mi uciekały kilogramy, doszłam do wniosku, że do 20 urodzin, czyli do matury, mam jeszcze 3 lata, wychodząc z tego założenia, czekało mnie 36 miesięcy odchudzania.



 
Nie ukrywam, że między tymi bardziej poważnymi celami, miałam jeszcze jeden. Otóż bardzo chciałam utrzeć nosa tym, który zawsze patrzyli na mnie z odrazą. Mieszkam w małym mieście, dlatego na ulicach, w sklepach czy barach często spotykałam tych samych ludzi. Pomyślałam, że w pięty im pójdzie kiedy zobaczą mnie z wagą poniżej 100 kg.




Problemy ze stawami, skrzypienie, chrupanie, bóle i inne, codziennie dawały mi do zrozumienia, że muszę zabrać się za siebie. Że odchudzanie nie jest czymś, czym mogłabym się zająć, ale tym na czym koniecznie muszę się skupić.




Było też miejsce na syndrom typowego Polaka :) - „ Co?! Ja nie dam rady!?” bardzo głupie, ale często pomagało, zwłaszcza na orbitreku, kiedy próbowałam 120 kg człowieka, którym byłam zmuszać do wysiłku przez dłużej niż 40 min :)





Nie wolno też zapominać o internecie, który jest potężnym źródłem wiedzy, jeżeli nie ma się problemów z wyszukaniem konkretnych informacji :) Nie googlowałam suplementów, diet cud, ani nie szukałam najbliższej siłowni w okolicy, najzwyczajniej w świecie nie było mnie na to stać. Za to znalazłam historie wielu dziewczyn, które straciły dziesiątki kilogramów. Zdecydowana większość z nich, schudła bez niczyjej pomocy, bez dietetyka czy trenera. Ja też nie miałam funduszy na takie inwestycje, więc po zapoznaniu się z setkami ich opowieści o odchudzaniu byłam już przekonana, że nie mogę tłumaczyć się sama przed sobą - „nie da się, nie stać mnie na to i tamto”, po prostu wzięłam sprawy w swoje ręce i byłam sobie dietetykiem i trenerem :) 

 

Wzloty i upadki ? Oczywiście były.




Czasami waga nie ruszała się przez miesiąc czasu, chociaż pilnowałam diety i ćwiczyłam. Każdy kto się kiedyś odchudzał, wie że taka sytuacja potrafi zniechęcić. Bywały dni, kiedy odpuszczałam ćwiczenia „bo po co? Skoro nie działają”..

Jak wielkie było moje zaskoczenie, kiedy zorientowałam się, że waga nie jest wyznacznikiem. Kilogramy nie spadały, ale... spodnie z tyłka owszem :) Przestałam wtedy ważyć się codziennie, obsesja kilogramów zniknęła, od wtedy co tydzień przymierzałam tę samą parę spodni i nie mogłam wyjść z podziwu. Najpierw zapinały się luźniej, później zsuwały się z tyłka, a na koniec zupełnie spadały :) 


Czasami było też piweczko.. wprawdzie nie wolno pić alkoholu na diecie, ale byłam młoda i wszyscy chodzili do barów, a dla mnie kontakt ze znajomymi był wtedy bardzo ważny. Chciałam czasami zejść z tego orbitreka, ubrać się i wyjść z domu. Po prostu przestać liczyć kalorie i godziny ćwiczeń. Dlatego, robiłam przerwy.. najczęściej w weekend. Teraz brzmi to trochę głupio, ale byłam młodsza i miałam inne priorytety. Piłam piwko, zjadałam kilka chipsów i paluszków, a po powrocie do domu wciągałam jeszcze kilka kanapek :) - śmiać mi się chcę na samo wspomnienie :D

Ale to chyba dzięki takim wypadom, uświadomiłam sobie, że nie można przeżyć życia licząc kalorie i centymetry. Postanowiłam, że 6 dni w tygodniu to dieta i ćwiczenia, a niedziela się nie liczy :) Przecież wszystkim należy się coś od życia, a kubki smakowe też potrzebują trochę radości.





Sto dwadzieścia kilogramów, to ogrom wagi. Kiedy schudłam pierwsze 20 kg, byłam z siebie niesamowicie dumna, niestety tylko ja widziałam w sobie różnicę, dla innych dalej byłam grubasem. Nie oszukiwałam się, miałam świadomość tego, że 100 kg to nadal ogromna otyłość. Dopiero po kolejnych 10-15 kg zaczęłam słyszeć miłe słowa, wszyscy byli pełni podziwu i nareszcie zaczęły pojawiać się komplementy i pytania : „ Boże! Ile Ty schudłaś?” „Jezu jaka Ty się mała zrobiłaś” „Patrzcie! Ubrała normalne damskie spodnie” „Dopiero teraz widać jakie masz wielkie oczy” i tak bez końca – pamiętam te miłe słowa dokładnie, bo były niesamowicie motywujące i przyjemne dla ucha. Przez lata ludzie patrzyli na mnie z odrazą, a nagle mój świat przewrócił się do góry nogami.. straciłam 30 kg, znajomi zaczęli mnie bardziej dopingować, rodzina była ze mnie bardzo dumna, a ja wiedziałam, że „już bliżej niż dalej”. Kiedy zeszłam do 80 kg ubrałam moje pierwsze spodnie w rozmiarze 42 ! Kamień milowy! :) Została już tylko dyszka, wprawdzie spadała bardzo powoli, ale sam fakt że z przodu pojawiła się 7 był wzruszający.

Po utracie 45 kg, po raz pierwszy w życiu dowiedziałam się czym w ogóle jest zwracanie na siebie męskiej uwagi, byłam nastolatką i sprawiało mi to ogromną radość. Pierwsza randka, pierwsze pocałunki, spacery za rękę.. Niewiele brakowało, a wszystkie radości z dojrzewania przeszłyby bokiem :) I doskonale wiem, że byłabym dzisiaj zupełnie inną osobą.




Motywacje do odchudzanie

sposoby na skuteczne odchudzanie

plan odchudzania