niedziela, 22 września 2013

Jem żeby żyć, nie żyję aby jeść! - moja historia walki z jedzeniem.

Jem żeby żyć, nie żyję aby jeść! - historia walki z jedzeniem, zaburzenia odżywiania i emocjonalne podejście do jedzenia, kompulsywne jedzenie.




Od jakiegoś czasu przyglądam się, w jaki sposób kształtują się moje relacje z jedzeniem. Jestem naprawdę niemile zaskoczona wynikami tej obserwacji.




Emocjonalne podejście do jedzenia, czyli najzwyczajniej w świecie zburzenie odżywiania. Wbrew temu co myślałam, jednak dotyczy to również mnie. Nie jest to może skrajny przypadek , anoreksja czy bulimia, ale są to np. mdłości przy śniadaniu. Walczę z tym od lat, staram się zawsze rano coś przekąsić ale możecie mi wierzyć, po prostu chce mi się rzygać na myśl o zjedzeniu rano czegokolwiek. Czasami jest to również poczucie winy, bo zjadłam za dużo – tutaj ciężko określić ile to za dużo, ale pierwsze myśli po większym jedzeniu (urodziny, grille, święta) to – O Boże! Ile ja zjadłam, przytyje, znów pójdzie mi w nogi itd. I wiem, że duża grupa kobiet nie potrafi cieszyć się samym tym, że okazjonalnie możemy zjeść coś naprawdę pysznego, tradycyjnymi świątecznymi daniami Polskiej kuchni.. NIE! Bo to tuczy! - Zamiast myśleć o tym, że spędzimy czas z rodziną, otworzymy prezenty, a na stole pojawią się znów smaki dzieciństwa -babciny sernik, jabłecznik mamy i przekładana sałatka cioci – my myślimy, że po takiej imprezie będziemy musiały spędzić 10 dni na siłowni. Cały czar świąt pryska..





Kilka lat temu przerabiałam również przykry temat kompulsywnego jedzenia – zabierałam ze sobą do pokoju tyle żarcia ile tylko się dało i po 2 minutach wszystko znikało z talerza. Najczęściej zdarzało się to na tle nerwowym i wydaje mi się, że nie jest to po prostu efekt dużych nerwów, raczej sposób na odwrócenie swojej uwagi od kłopotów. Lepiej skupić się na tym, że zjadłam obiad za 3 osoby i przytyje, niż na faktycznym problemie. Całe szczęście, mnie już to nie dotyczy. Teraz na nerwy, słucham muzyki. Oczywiście na słuchawkach i tak głośno żeby nic i nikt nie było w stanie mi przeszkodzić :)



Wracając do tytułu tego wpisu.

Jem żeby żyć, nie żyję aby jeść!






Emocjonalne podejście do jedzenia, jest wbrew pozorom poważnym problemem. Wiele razy słyszałam, że odchudzanie nie jest kwestią podejścia do pokarmu tylko jego racjonowania. Często jednak okazywało się to kłamstwem, kiedy walczy się z otyłością, walczy się z jedzeniem! Nikt nie przytył dlatego że najadł się powietrza, a ważąc (znów mój przykład :P ) 120 kg nie myśli się o niczym innym, tylko o wpływie tego jedzenia na proces tycia. Poza milionem innych czynników, które przeważały wówczas szalę zdrowego i niezdrowego jedzenia, zawsze zwraca się uwagę tylko na papu! Bo czasu nie da się cofnąć, ale można zmienić sposób odżywiania. Rodzi się wtedy swego rodzaju nienawiść do tego pokarmu, no bo dlaczego batonik jest sprzedawany jako przekąska skoro ma okrutny wpływ na nasze boczki? Dlaczego mama smaży naleśniki, przecież one tuczą? Po co babcia piecze ciasto, ja i tak go nie zjem! Koleżanka przyszła na kawę i przyniosła ciastka- wariatka! I tak bez końca.



A jeżeli sam fakt spożywania posiłku zaczyna się źle kojarzyć? Nawet jeżeli jemy sałatkę, czy tekturkę z twarogiem.. A co kiedy uczucie sytości przypomina nam o tym, że miałyśmy się odchudzać? I zaczyna być dla nas sygnałem o przejedzeniu? Kiedy żołądek się napełnia, a my myślimy że to zły znak... wtedy jest już bardzo niedobrze.. I mimo że ja nigdy ze skierowania do psychologa nie skorzystałam ( a miałam takich wiele ), polecam wszystkim mającym takie problemy wizytę u specjalisty.



To jest błąd mojej młodości, brak zdrowego rozsądku i czysta nienawiść do jedzenia. Może jestem silna, a może miałam szczęście, bo sama pokonałam te schody i pogodziłam się wreszcie z tym co jem. Baaaa...! teraz lubię moje jedzenie. Ale to była długa i męcząca droga, męcząca dla mnie i straszna dla moich bliskich.



Wcześniej żyłam bo jedzenie było rozwiązaniem wszystkich problemów, w tym także sposobem na nudę. Później przyjmowanie pokarmów było wyzwaniem, cały mój świat krążył wokół jedzenia, było ono pierwszą myślą rano i ostatnią przed snem. Myślę, że fobia to dobre słowo. Bałam się go jak ognia i obwiniałam je za całe zło tego świata, za moje niepowodzenia za to, że otyłość stała się chorobą cywilizacyjną.. za głód, za dzieci umierające z powodu jego braku.



Minęło bardzo dużo czasu, zanim uświadomiłam sobie, że między jedzeniem a pożywieniem jest ogromna różnica. Jedzeniem może być tabliczka czekolady, hamburger czy batonik. Jedzeniem, bo możemy to po prostu zjeść. Pożywieniem natomiast, jest wszystko to co jest pożywne, co odżywia nasz organizm, nie odkłada się w boczkach i udach, a pozwala nam poprawnie funkcjonować.





Teraz jem żeby żyć :) Bo bez pożywienia, po prostu się nie da :)

 

Jem żeby żyć nie żyję żeby jeść

kompulsywne jedzenie

odchudzanie

emocjonalne podejście do jedzenia

nienawiść do jedzenie

wstręt do jedzenia

jak walczyć z kompulsywnym jedzeniem